Od wielu lat staje się coraz bardziej popularna wśród wędkarzy zasada "złów i wypuść", której nie narzuca nam wędkarzom, regulamin połowu w większości wód PZW. Dlatego dość często można spotkać się w internecie lub nawet nad wodą z różnymi przejawami wrogości między wędkarzami stosującymi C&R, a zwykłymi zjadaczami chleba, którzy jak coś złowią to czasami zabiorą do domu na patelnie. W tym poście mojego bloga chciałbym pokazać mój punkt widzenia w tej kwestii.
...
1. Złów i wypuść jako nurt propagowany przez wielu wybitnych i utytułowanych wędkarzy:
W gazetach, na forach internetowych i portalach spinningowych można trafić na opinie lub artykuły "mistrzów wędkarstwa", którzy zawzięcie przekonują zwłaszcza młodsze pokolenia wędkarskie, do wypuszczania wszystkich złowionych ryb (zwłaszcza drapieżnych), bo oni tak robią i na pewno opłaci się to w przyszłości. Ideologia bądź co bądź wydaje się szlachetna, ale po wnikliwej analizie rodzi wiele wątpliwości. Bo jest propagowana przez osoby, które zdobyły swoją popularność m.in. poprzez starty w zawodach wędkarskich spinningowych, które przecież do niedawna były przeprowadzane "na bitej rybie" i wtedy jakoś liczyły się tylko punkty i puchary, a nie to, że zabiłem np. dwa szczupaczki i okonia, aby być na 14 miejscu w zawodach okręgowych. Sam startowałem jako dzieciak w takich zawodach i do teraz dokładnie pamiętam np. te sterty martwych boleni pakowanych po zważeniu do worków po śmieciach i te ciche dyskusje po zawodach co z tym zrobić. Na pewno większość ryb z tych zawodów szła gdzieś do dołu i była zasypywana ziemią. Moim zdaniem większość takich wędkarzy należy raczej do ludzi zamożnych i to "C&R" jest dla nich czymś normalnym, bo jak "chcę rybę, to kupię w sklepie i nie będę musiał babrać się ze skrobaniem, flakami itd.". Stać ich też na odległe wyprawy wędkarskie na wody, gdzie mogą naładować swoje wędkarskie pragnienia, a po powrocie do Polski dochodzą do wniosku, że ryb nie ma, bo zjedzone przez wędkarzy lub kłusowników. Przy używaniu bardzo drogiego sprzętu wędkarskiego i łowieniu na wyszukane przynęty domyślam się, że jak trafiają się dni "nie biorą i koniec". Można odczuwać frustrację i szukać przyczyn nawet na siłę. Argumenty typu, że w np. Szwecji wypuszczają wszystkie ryby i dlatego mają tam tak rybne jeziora szczupakowe. Nie działają na mnie, bo gdybym zarabiaj tyle co oni, to mi nie chciałoby się złowionych ryb taszczyć do domu i męczyć się z nimi jak jakiś biedak. Jak widać "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
...
2. Łowiska "no kill" oraz czasowo wyłączone z wędkowania:
Czasami słychać o wodach PZW, na których wprowadzono czasowy zakaz zabierania złowionych ryb lub całkowicie wyłączono je dla wędkarzy, bo np. odbywa się tam tarło. Takie projekty są moim zdaniem bardzo dobre, bo poparte wprowadzeniem jasno brzmiących przepisów, które trzeba respektować. Jak często bywa w naszym kraju "idea słuszna, a wykonanie...". Wiosną sam, żeby nie zasiedzieć się w domu jeździłem do portu w m. Cigacice, aby pobawić się z jakimiś okonkami. Jest to typowe zimowisko ryb bardzo gęsto obstawione przez wędkarzy. Podczas spinningowania czułem jak moja przynęta prześlizguje się po grzbietach ryb. Ten port jest oblegany i ciągle monitorowany przez przechodniów i wędkarzy. Kilkanaście kilometrów dalej znajduje się duże starorzecze nieopodal m. Pomorsko. Zdawałoby się, że tam także nagromadziła się masa ryb bo warunki idealne i wędkarzy jakby mniej. Okazało się całkiem inaczej, już moja przynęta nie trafiała na stada zimujących ryb i tego okonka też o wiele trudniej złapać. Napotkani nieliczni wędkarze też nie mogli pochwalić się wynikami i łowili głównie małe krąpiki i płotki. Nasuwa mi się jedna tylko przyczyna takiego stanu rzeczy... Mianowicie kłusownicy!!! W porcie o wiele gorzej kłusować, gdy może dostrzec cię oko wędkarza lub zwykłego przechodnia. Natomiast w Pomorsku wystarczy postawić na czuja jedną osobę przy wjeździe w kierunku starorzecza, a reszta może kłusować wszelkimi dostępnymi środkami bez obaw, że ktoś ich przyłapie. Zmierzam już do setna sprawy. Jak już zamykana jest jakaś woda dla wędkarzy to jednocześnie PZW musiałoby zapewnić ciągły monitoring, bo jeżeli tego nie zrobi. Woda zostaje oddana kłusownikom, którym żaden wędkarz nie będzie przeszkadzał w "robocie". Zwolennicy "no kill" mogliby bardziej zaszkodzić takiej wodzie. Gdyby wpadli na pomysł zakazu wędkowania, aby rybka w spokoju rosła. No chyba, że rzeczywiście woda w tym okresie byłaby monitorowana. Lepiej, aby wędkarze zabrali czasami po kilka leszczy z zimowiska niż, aby kłusole w spokoju wytępili wszystko sieciami lub na prąd. Podoba mi się pomysł łowisk, na których nie można zabierać ryb. Oby tylko było to wprowadzane i respektowane z głową. Wędkarze są różni, a wielu takich co jedzie nad wodę, aby tylko posiedzieć. Rzadko coś łowią, ale jak złowią to lubią pochwalić się w domu. Wydali ciężko zarobione pieniądze na kartę wędkarską i powinni mieć prawo zabrania regulaminowo złowionej ryby. Zakaz zabierania ryb można wprowadzić np. na czas tarła lub w miejscach gdzie faktycznie grupuje się i nie powinna być gnębiona przez wędkarzy. Ja jako spinningista byłbym za wprowadzeniem zakazu zabierania złowionych ryb z zimowisk i zakazowi spinningu, bo niestety jest wielu "szmaciarzy", którzy potrafią szarpać ryby i w razie kontroli ciężko im udowodnić, że nie są zwykłymi spinningistami polującymi na okonki. Z użyciem dużych przynęt uzbrojonych w pokaźnych rozmiarów ostre kotwice, a te leszcze za kapotę to przypadkiem czepiają się...
...
3. Co na to ichtiolodzy?????
Dyskusje, kłótnie, a nawet zawzięte czasami "krwawe" wojny toczą się między wędkarzami. Dlaczego tak rzadko można spotkać się z opiniami ichtiologów. Takich co nie wędkują, aby byli obiektywni. Wędkarz może być zwolennikiem "no kill", bo inny wędkarz tak powiedział i po temacie. Powinny być regularnie prowadzone badania na naszych wodach, a wyniki ogólnodostępne. Stwierdzenia typu, że na Odrze sumy wszystko wyjadły i dlatego słabiej biorą klenie. Powinno być potwierdzone jakimiś badaniami, a nie tylko tym, że "zdzichu i wiesiu oraz wszyscy ich kumple stwierdzili, że trzeba tępić suma jak szkodnika". Może gwałtowne i częste wahania wody oraz wynikające z tego problemy w odbyciu tarła wielu ryb są głównym powodem, że klenia jakby mniej? Klenie trą się na płytkich przelewach, a w ciągu doby woda potrafi tak opaść, że można tam stanąć suchą stopą. Nie wiem i powinien ktoś się tym zająć. A jak będę regularnie przemierzał kilometry dzikich odrzańskich główek i złowię metrowego sandacza, którego zabiorę do domu. To na prawdę wyrządzę jakąś olbrzymią krzywdę wodzie i zasłużę na falę krytyki i nazywanie mnie np. "mięsiarzem" lub używanie mocnych wulgaryzmów. Bardziej obsesyjni potrafiliby nawet pobić za takie przewinienie, a sami działają tylko na zasadzie, że "jestem super wędkarz, mam super sprzęt i nie biorą mi, bo tacy mięsiarze zabijają ryby, które ja bym złowił'. Jakby stanąć z boku to taka sytuacja wydaje się najzwyklej w świecie głupia.Wszyscy narzekają, że mało u nas ryb, ale szukaniem przyczyn tego stanu rzeczy powinni zająć się nie tylko wędkarze, ale także osoby znające poszczególne gatunki w sposób naukowy.
...
4. Stosuję "C&R", więc mogę wszystko:
Najbardziej wkurzają mnie właśnie tacy "etyczni" spinningiści, którzy chwalą się wszędzie tym, że wypuszczają rybki i dlatego ze swojej ideologii wyrzucili takie coś jak "okres ochronny". Są bez żadnej wiedzy z zakresu wcześniej wspomnianej ów ichtiologii. Sami sobie stworzyli swój własny regulamin. Uważają, że skoro wypuszczają złowione ryby to nie muszą patrzeć na zapisy w regulaminie połowu. Wiadomo zdarzają się każdemu przyłowy, ale jak widywałem wiosną te wszystkie bolenie, sumy i sandacze złowione niby przypadkiem podczas polowania na klenie i okonie. To muszę przyznać, że w wielu przypadkach dziwiłem się, że aż tak wielu nabiera się na to. Bo jak widzę zdjęcie bolka i w tle mocną wędkę oraz to, że autor najwyraźniej przegapił, że sfotografował też przynętę. Czyli jakiś boleniowy wobler, a później tłumaczy się tym, że np. na wobler Thrill salmo pod koniec marca łowi klenie, a boleń to czysty przypadek. Znam z życia wielu takich co zwłaszcza bolenie w marcu i kwietniu łowią na potęgę i sami sobie nie mają nic do zarzucenia, gdyż ryby wypuścili. Kiedyś też tak łowiłem i wstyd mi trochę z tego powodu, bo potrafiłem w ciepłym marcu i kilkanaście boleni złowić w ciągu dnia i oczywiście wypuścić. Z czasem jednak człowiek mądrzeje i czeka cierpliwie na 1 maja. Smutne to, że szczupaki też dostają w kość wiosną, bo podobno okres tarła szczupaka to czas gdy łowi się największe "mamuśki". Moim zdaniem takie łowienie jest zwykłym kłusownictwem i na pewno wpływa niekorzystnie na populacje ryb w danym łowisku. Nawet gdy ryby zostały wypuszczone nie zawsze w dobrej kondycji, bo hol i tarło zrobiły swoje. Fajnie, aby podczas czytania tych moich przemyśleń, każdy przeanalizował. Czy przypadkiem o nim nie piszę? Ostatnio właśnie taki jeden spinningista mocno mnie skrytykował, że zabiłem sandacza złowionego w czerwcu, a sam nie widział nic złego w tym, że wiosną wyjął kilka sandaczy z tarlisk. On święty, bo wypuścił w marcu, a ja mięsiarz, bo zabrałem jednego złowionego w czerwcu. Takich trzeba w moim mniemaniu leczyć i urwać z nimi kontakt.
...
5. Zdjęcie z rybką - sesja:
Dobra ryby wypuszczamy, ale chcemy na pamiątkę zrobić fotkę. Hmmm.... Czasami to pewnie jak z kobietą, która musi zrobić dużo zdjęć i wybrać najlepsze, a cenne minuty dla życia ryby uciekają. Spotkałem się z osobami łowiącymi sumy na żywca, którzy ryby złowione nocą przywiązywali do brzegu, aby zrobić lepszą fotkę za dnia. Jak widać zwolennicy "C&R", a raczej jakimiś względami etycznymi się nie kierowali. Ciekawe jak wielu spinningistów po złowieniu rekordowej ryby dzwoniło do kolegi znajdującego się na sąsiedniej ostrodze, aby przyszedł pstryknąć fotkę. Rybka leży na brzegu i czeka, a to, że jej szanse na przeżycie drastycznie maleją. Już się nie liczy. Nie wrzucam oczywiście wszystkich spinningistów do jednego wora, ale w tej sytuacji pewnie w mniejszości byłyby osoby, które niezwłocznie wypuściłyby rybę ze zrobieniem jakiejś szybkiej fotki "z ręki", bo najważniejsze byłoby dla nich to, że ryba ma wtedy największe szanse na przeżycie. Sam jak robię zdjęcia złowionych ryb to zawsze staram się, aby jak najmniej stracić na to czasu. Zazwyczaj fotka jest robiona gdy ryba ma jeszcze nawet przynętę w pysku lub dopiero co położyłem ją na brzegu (maty nie noszę). Myślę, że nawet minuta nie mija gdy robię zdjęcie ryby i wypuszczam ją. Czytałem kiedyś jakiś artykuł na temat warstwy ochronnej śluzu u ryb i wynikało z niego, że jak wędkarz za bardzo "poprzytula" rybę lub pozwoli jej obijać się na łodzi lub motać gdzieś w trawie na brzegu. To ta ochronna warstwa ściera się i ryba jest bardzo narażona wtedy na choroby w efekcie których zdycha nawet po kilku tygodniach. Ile w tym prawdy to nie wiem, ale jest coś na rzeczy i warto zastanowić się czy nasz okaz po sesji zdjęciowej. Na pewno wrócił do wody w dobrej kondycji. Ja w tym roku zabrałem kilka boleni do domu i nie dlatego, że mają dobre mięso, ale dlatego, że po holu i wydostawania głęboko połkniętej przynęty nie byłem zbytnio przekonany, że wypuszczanie ma sens. Oglądając fotki zwłaszcza dużych sandaczy i szczupaków trzymanych na koniuszkach palców. Można pomyśleć, że robienie tego zdjęcia nie było na szybko, ale wymagało więcej czasu i prób. Chodzi mi o to, że skoro ryby mają być bezwzględnie wypuszczane, aby mogły rosnąc i przekazywać swoje geny to dlaczego tak mało piszę się i mówi o prawidłowym traktowaniu ich oraz o szansach na przeżycie po czasami bardzo długim holu lub po niefortunnym wyślizgnięciu się z dłoni łowcy i upadku na ziemię? Może w tym całym "no kill" nie chodzi o to, aby wypuszczać i liczyć, że przez to, nasze wody będą obfitowały w okazy, a jest bardziej przyziemnie w stylu, że "ja wypuszczam, bo tak na prawdę nie lubię rybiego mięsa i nie chce skrobać ryb po nocy, więc wszyscy inni też powinni tak robić, bo w moim mniemaniu wędkarstwo powinno być z czasem ekskluzywnym hobby dla bogatych ludzi, a nie sposobem pozyskiwania rybiego mięsa". Ryba to trofeum do zdjęcia, aby można było pochwalić się przed znajomymi, a czy przeżyje, czy nie... już nieważne. Tak prawdopodobnie jest w większości przypadków.
...
6. Mięsiarz się nazywam, więc muszę się ukrywać?
Przykładowo... Pracuje po 240 godzin w miesiąc u jakiegoś dorobkiewicza, a żeby odstresować się znajduję tak dwa razy w miesiącu czas, aby pojechać powędkować. Generalnie to jakieś płoteczki i uklejki biorą, ale tym razem coś na prawdę dużego ma na kiju i wyjmuje z wody takiego prawie metrowego sandacza, który wziął na "trupka". Te ponad 200zł na kartę to był dla niego duży wydatek, a przecież wg regulaminu może tą rybę zabrać i zjeść. Nie myśli o tym, że może mięso za tłuste lub za chude lub tym, że robi jakąś dużą szkodę dla ekosystemu. Wraca do domu gdzie żona z wielkim szokiem widzi takie olbrzymie rybsko i już nie może warczeć na męża, że pewnie "na dupy z kolegami chodzisz, a nie na ryby, bo jeszcze żadnej nie przywiozłeś". Nagle wpada na pomysł, że pochwali się całemu światu i wrzuci fotkę zrobioną w łazience na jakąś grupę FB. Po paru godzinach jest nawyzywany w komentarzach na wszelkie sposoby i w końcu usuwa to zdjęcie i nawet nie wie dlaczego tak się stało.
Od teraz musi ukrywać się jak przestępca z tym, że zabiera regulaminowo złowione ryby (chore to jest). Komentują głównie "mistrzowie spinningu", którzy na swoich profilach mają wiele zdjęć z rekordowymi rybami złowionymi gdzieś za granicą lub u nas w Polsce złowionych z swoich wypasionych doskonale wyposażonych łodzi, a sami mają czas być nad wodą nawet 100dni w roku oraz młodzież, która zaczyna dopiero swoją przygodę z wędkarstwem i jest podatna na różne bodźce. Przykładowego wędkarza mogą zgnoić nawet jak nie złamał żadnych przepisów, a nawet przecież nie złowił ich ryby, bo jeździ gdzieś blisko na obleganą i przełowioną wodę, gdzie "prawdziwi" wędkarze nie pokazują się. Takie sytuacje są dość częste w sieci i mam nadzieje, że nie tylko mnie wkurzają takie zachowania. Gdy "wędkarz, wędkarzowi wilkiem". Trzeba umieć odróżnić kłusownika/mięsiarza od zwykłego wędkarza, któremu udało się w końcu coś ładnego złowić. Co innego osoby, które postawiły sobie za główny cel zapełnienie zamrażarki, a jak już pełna to nakarmienie wszystkich sąsiadów. Tacy dzielą się na takich co mają gdzieś limity, wymiary ochronne itd., tych trzeba tępić i nigdy nie przechodzić obok obojętnie, bo kłusownicy. Druga grupa respektuje co prawda regulamin, ale niestety jest przekonana, że skoro wędkarstwo i karta tyle kosztują to nie wypada wypuszczać ryb, bo to wyrzucanie pieniędzy w błoto i lepiej zapełniać zamrażarkę, bo kiedyś na pewno je zjem. Takich to można jeszcze naprostować i przekonać do tego, że w wędkarstwie chodzi o coś więcej niż mięso. Nawet jakby nie zmienili podejścia to nie zasługują na wyzwiska, bo nie łamią żadnych przepisów.
...
7. C&R na pokaz i wielka ściema.
Nie od dziś wiadomo, że "papier przyjmie wszystko". We wcześniejszym punkcie napisałem, że czasami ludzie muszą ukrywać się z tym, że zabierają ryby. W tym natomiast napiszę, o tych co na zdjęciach i w rozmowach chwalą się, że wypuszczają, a wcale tak nie jest. Znam wiele takich osób co lubią rybie mięso, ale boją się lub wstydzą pokazywać tego. Wszystko w obawie przed fanatykami "złów i wypuść" i wrednymi komentarzami. Nie zmienia to faktu, że także chcą pochwalić się swoimi okazami w internecie i zwyczajnie kłamią, że "wróciła do wody w dobrej kondycji". Przez takie zachowanie nieświadomie napędzają to koło obłędu i hejtu. Za parę lat to wszyscy "będą wypuszczali", a ryb wcale więcej nie będzie. Głupotą moim zdaniem jest takie sztuczne zwiększanie liczby wędkarzy, którzy ponoć stosują zasadę "no kill". Pewnie nie jeden mój czytelnik potwierdzi to co napisałem, a nawet dojdzie do wniosku, że sam tak robi.
...
8. Nie każdy korzysta z internetu.
Ja tu piszę swoje, a rzesza wędkarzy nawet nie korzysta z internetu tak często jak ja. Mają swoje ulubione łowiska, które doskonale znają, na których regularnie łowią przyzwoite okazy i wcale nie interesują się dyskusjami prowadzonymi w internecie na temat wypuszczania ryb. Wędkarstwo jest dla nich tylko hobby i nie szukają ani rywalizacji, ani jakiejś chwilowej sławy. Czy zabiorą złowioną rybę, czy wypuszczą. Jest bez znaczenia, bo za pomocą wędki nie da się opustoszyć całego jeziora.
...
9. Dzikie odrzańskie ostrogi.
Skoro takim złem są wędkarze zabierający ryby oraz przez nich często nic nie bierze, bo wszystko zjedli.
To dlaczego podobne wyniki zdarzają się na najdzikszych trudno dostępnych zarośniętych ostrogach, na których na pewno od dawna nikogo nie było, a dobre wyniki często są w miejscach gdzie na weekend ciężko znaleźć wolną miejscówkę.
...
Tak w wielkim skrócie i tylko kilku punktach opisałem moje poglądy w kwestii wypuszczania legalnie złowionych ryb. Nie godzę się na wpychanie na siłę jakiś ideologi, które nie są poparte żadnymi argumentami. Jestem przekonany, że wędkarz przestrzegający regulaminu danego łowiska nie jest w stanie "zostawić po sobie studni". Ja zdecydowaną większość ryb wypuszczam, ale jakbym złowił wymiarowego sandacza. To na pewno zabrałbym go. Tyle, że nie taka prosta sprawa i na razie pomimo kilku wypadów muszę obejść się smakiem. Jakbym chciał być tym strasznym mięsiarzem i jeść głównie złowione przez siebie ryby. To szybko zmarłbym z głodu. Natomiast jak w końcu upoluję tego przebiegłego sandacza to nie zrobię wielkiej szkody łowisku zabierając go. Nie uważam także, że miałbym wtedy powód do wstydu i ukrywania się z tym jak jakiś przestępca. Temat rzeka, a ja na koniec prosiłbym o nie "hejtowanie" w komentarzach i uszanowanie moich poglądów....
...